Nawigacja

Aktualności

Dr Katarzyna Florczyk o poznańskich kobietach z Czerwca 1956

„Cena odwagi. Maria Kapturska, Helena Przybyłek, Stanisława Sobańska”

W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu zachowało się kilkadziesiąt teczek kobiet aresztowanych za udział w Poznańskim Czerwcu. Wśród nich na uwagę zasługują materiały dotyczące konduktorek Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego: Stanisławy Sobańskiej, Heleny Przybyłek i Marii Kapturskiej.

W czwartek 28 czerwca, który później określony zostanie mianem „czarnego”, 18-letnia Stanisława Sobańska i 20-letnia Helena Przybyłek, jak co dzień wcześnie rano rozpoczęły pracę. Gdy wskutek robotniczych wezwań do poparcia strajku stanęły tramwaje, kobiety przyłączyły się do protestujących i udały się do centrum miasta. Właśnie dlatego na zdjęciach dokumentujących te wydarzenia są w strojach służbowych. Towarzyszyła im 21-letnia Maria Kapturska, która również kilka miesięcy wcześniej pracowała w MPK jako konduktorka.

Kobiety nie walczyły na ulicach Poznania z bronią w ręku, ich udział w proteście zapisał się jednak na trwałe w świadomości mieszkańców. To właśnie trzy konduktorki kroczyły ulicami z flagą narodową na czele robotniczego pochodu. Na szczególną uwagę zasługuje ich postawa na ul. Kochanowskiego gdzie znajdował się Wojewódzki Urząd do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Maszerując w kierunku siedziby Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego, Przybyłek trzymała w ręku chorągiew na drzewcu, Sobańska zaś narożnik drugiej, pozbawionej drzewca, flagi. Kobiety trzykrotnie przedefilowały ulicą, śpiewając hymn narodowy, zanim ustawiły się naprzeciwko gmachu UB. Na ul. Kochanowskiego zaczęło w tym czasie napływać więcej demonstrantów. Być może dodało to odwagi Helenie Przybyłek, która jak wynika ze wspomnień miała zawołać do stojących w oknach urzędu: „no to strzelaj do mnie”. Chcąc rozpędzić zgromadzonych, funkcjonariusze skierowali w ich kierunku silny strumień wody z węży strażackich podłączonych do hydrantów. Spowodowało to reakcję odwrotną od zamierzonej – demonstranci odpowiedzieli rzucaniem w znienawidzony budynek kamieniami wyrwanymi z ulicznego bruku.

Władza strzela do robotników

Około godziny 11 z okien urzędu padły strzały. Do rangi symbolu urósł fakt, że pierwsze kule dosięgły właśnie bezbronnych kobiet. Przybyłek została ranna w nogi i upadła na ziemię. Sztandar, który wcześniej niosła, zaplamiła krew. Później podczas śledztwa zeznała, że z gmachu celowała do niej kobieta: „Jednocześnie spojrzałam do góry na jedno z okien Urzędu Bezpieczeństwa. Z okna tego wyjrzała kobieta, która wystrzeliła do mnie, raniąc mnie w obie nogi. Było to około godziny 11-tej lub kilka minut po godzinie 11-tej”. Konduktorkę przewieziono do szpitala, gdzie kilkakrotnie ją operowano. Sobańska również została ranna, ale niegroźnie i po założeniu opatrunku została wypisana do domu. We wspomnieniach obie kobiety zgodnie jako towarzyszkę marszu przed siedzibą UB wymieniają Kapturską, która wycofała się, gdy rozpoczęła się wymiana ognia.

W zeznaniach składanych przed sądem naoczny świadek wydarzeń, znany poznański literat i krytyk Egon Naganowski, w następujący sposób opisywał pierwsze strzały z gmachu UB: „To było gdzieś około godz. 12.00. Widziałem w pierwszej chwili, że tłum tworzy półkole przed Urzędem Bezpieczeństwa. Odezwały się różne okrzyki. Przed samym gmachem stanęły trzy tramwajarki, które miały polską chorągiew. Właśnie ten moment zaobserwowałem, że kiedy one stały, to poszły serie z Urzędu Bezpieczeństwa. Nie ulega najmniejszej kwestii, to stamtąd zaczęto strzelać. I w pewnej chwili sztandar był już postrzępiony. To działało psychologicznie na tłum. Wtedy jedna z tramwajarek osunęła się. Widocznie dostała postrzał. Druga zaprowadziła ją do płotu, oparła się o niego i w tym momencie też się osunęła. Została tylko jedna z tym sztandarem. Potem i ona wycofała się”. Strzały oddane do bezbronnych kobiet stojących z flagą narodową w ręku wpłynęły na tłum: wrogość do UB przekształciła się w nienawiść i chęć odwetu. Obrońca w procesach poznańskich, mecenas Michał Grzegorzewicz, w wystąpieniu końcowym wygłoszonym na procesie w październiku 1956 roku powiedział, że wydarzenie to „było tym, czym jest benzyna wylana na płonące ognisko. Płomień uczuć strzelił wysoko do góry, pożar rozpoczął się na nowo”.

Maria Kapturska po strzelaninie na Kochanowskiego nadal brała udział w demonstracji. Była wówczas ubrana w wyróżniający się ostrością kolorów strój, który później znacznie ułatwił funkcjonariuszom UB jej identyfikację i zatrzymanie. Jeden ze świadków zeznawał: „Na przedzie grupy tej widziałem trzy kobiety, którą była jedna w mundurze tramwajarskim, druga w wieku starszym i trzecia, która była w czerwonym swetrze i granatowej spódniczce. Kobiety te miały flagę biało czerwoną umaczaną we krwi i śpiewały hymn Jeszcze Polska nie zginęła”.

W celu spacyfikowania zbuntowanego miasta władza postanowiła wyprowadzić na ulice wojsko i czołgi. Kapturska wykorzystała znajomość obsługi tramwaju, zatrzymując jeden z nich. Został on przewrócony i posłużył demonstrantom za barykadę. Wraz z innymi robotnikami próbowała też zająć jeden z pojazdów wojskowych. Około godziny 15.30 weszła z rozdartą i pokrwawioną biało-czerwoną flagą na czołg stojący na ul. Roosevelta, przy zbiegu z ul. Dąbrowskiego. „Kobieta ta w ręku trzymała wymienioną już flagę. Ustawili się oni na górnej kopule, tworząc tzw. piramidę. Za kilka chwil widziałem jak czołg ten będący opanowany przez cywili ruszył z miejsca, po czym ponownie się zatrzymał. W tym czasie grupa tych osób, a wśród nich i ta kobieta z powrotem weszli na omawiany czołg”.

Reperkusje czarnego czwartku

Kapturska została aresztowana 1 lipca 1956 roku. Zarzucano jej, że „w dniu 28.6.1956 r. w Poznaniu brała udział w zbiegowisku publicznym, które wspólnymi siłami na skrzyżowaniu ulic Roosevelta i Dąbrowskiego tarasowało drogę unieruchomionymi wozami tramwajowymi i nakłaniała załogi czołgów do niewykonania ich zadań”. Kobieta po zatrzymaniu była wielokrotnie przesłuchiwana przez funkcjonariuszy milicji. Została przy tym brutalnie pobita. We wspomnieniach podkreślała, że na komisariacie traktowano ją gorzej niż w więzieniu: „Boże, jak oni mnie męczyli. Pokazywali zdjęcia. Chcieli, abym się przyznała. Dopiero jak byłam już tak zmaltretowana, że nie można mnie było poznać, stwierdzili ze śmiechem, że ta na zdjęciu to z pewnością nie jest Maria Kapturska”. Podobnie postępowano z wieloma uczestnikami wydarzeń poznańskich. Przemoc wobec aresztowanych stosowali zarówno funkcjonariusze UB, jak i MO. Ostatecznie śledztwo wobec Marii Kapturskiej zostało umorzone w październiku 1956 roku na fali odwilży. Chociaż prokuratura w Poznaniu na wniosek Kapturskiej podjęła dochodzenie w jej sprawie i ustalono, że na komisariacie doszło do niedopuszczalnych praktyk, mundurowi nigdy nie zostali ukarani. Prokuratura Generalna nie uwzględniła zażalenia kobiety, mając na względzie m.in. długoletnią i nienaganną służbę funkcjonariuszy. W uzasadnieniu napisano, że skoro władza odstąpiła od ścigania demonstrantów, nie może tym samym stosować innej, surowszej miary wobec milicjantów. Kapturska wskutek pobicia chorowała już w więzieniu. Po jego opuszczeniu nadal odczuwała silne bóle. Otrzymała pierwszą grupę inwalidztwa.

Helena Przybyłek z powodu odniesionych ran aż do listopada przebywała w szpitalu. Była tam wielokrotnie przesłuchiwana przez funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa. Zarzucano jej udział w manifestacji, wznoszenie prowokacyjnych okrzyków i kilkakrotne maszerowanie na czele tłumu przed gmachem UB. Śledztwo wobec niej zostało umorzone na fali Października ‘56. Po zwolnieniu ze szpitala nie była w stanie pracować. W ciągu trzech kolejnych lat przeszła aż sześć operacji. Ponieważ kości nie chciały się zrosnąć, amputowano jej prawą nogę, a lewa pozostała niesprawna Gdy w lipcu 1957 roku złożyła wniosek o rentę inwalidzką, przyznano jej najniższą – trzecią – grupę. Pomimo trwałego kalectwa i systematycznie pogarszającego się stanu zdrowia dopiero w 1993 roku, na krótko przed śmiercią, otrzymała rentę inwalidy wojennego pierwszej grupy i dodatek kombatancki.

7 lipca funkcjonariusze UB aresztowali Stanisławę Sobańską. W akcie oskarżenia zarzucano jej udział „w zbiegowisku publicznym, które wspólnymi siłami niszczyło urządzenia radiostacji i dokonało gwałtownego zamachu na pracowników organów bezpieczeństwa, przy czym sama niosąc transparent biało-czerwony podprowadziła uczestników zbiegowiska pod gmach Urzędu Bezpieczeństwa”. Kobieta po latach wspominała, że w trakcie przesłuchań była brutalnie bita przez funkcjonariuszy: „Byłam już ledwie żywa. Nie mogłam nic jeść, stale wymiotowałam”. W trakcie śledztwa stawiano ją pod ścianą z rękoma wzniesionymi do góry i uderzano, zwłaszcza po nerkach. Straciła wszystkie zęby. Wskutek ciężkich obrażeń ciała przeszła cztery poważne operacje. W czasie choroby znacznie schudła: ważyła zaledwie trzydzieści pięć kilogramów. Otrzymała pierwszą grupę inwalidzką.

Symbol odwagi

Rolę kobiet w opisywanych wydarzeniach najlepiej oddaje komentarz Aleksandra Ziemkowskiego, dokumentalisty Poznańskiego Czerwca. Według niego postawa konduktorek zwłaszcza pod gmachem UB przy ul. Kochanowskiego była siłą napędową dalszych wydarzeń. „Ten epizod […] był bowiem świętokradczym uderzeniem w symbol, jakim bezsprzecznie była stojąca młoda, bezbronna dziewczyna z sztandarem, i to samotnie przed samym frontem tej smoczej jamy”.

W 2006 roku Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński odznaczył Stanisławę Sobańską, a także pośmiertnie Helenę Przybyłek i Marię Kapturską, Krzyżami Komandorskimi Orderu Odrodzenia Polski.

do góry